piątek, 9 października 2009

Serge Lutens - Bois de Violette





















Fiołek-leśny drapieżca. Mały truciciel.

Ten zapach bardzo, bardzo chciałam przetestować. I kiedy w końcu mi się udało-sama nie wiedziałam co myśleć :)

Zaczyna się mocno fiołkowo. Kwiatami upojnymi, słodkimi, dziwnymi i prawie niepudrowymi. Akcenty drzewne tylko 'przyciemniają' kwiaty.
I tak jest większość czasu. Małe, fioletowe łebki czyhające w ciemnym lesie,żeby...zadusić, oplątać,a w najlepszym wypadku tylko uwieść :)

Zapach jest dosyć tajemniczy. Ma w sobie coś mrocznego. Dobrze komponowałby się z bluszczem cmentarnym :)
To nie taki 'zwykły', słodki, pudrowy fiołek. Kwiatek z Bois de Violette,z tą swoją 'podejrzaną' słodyczą mógłby służyć jako składnik do jakiejś trucizny . Mimo delikatności samych roślinek, zapach jest dosyć ciężki i tak odurzający,że mimo że wrażliwa nie jestem, chwilami czułam się trochę jakbym oberwała solidnym drągiem w łeb. Dla co wrażliwszych 'nosicieli' może być migrenogenny. A mimo to mi się podoba :) Jakoś nie umiem odmówić tym małym bestyjkom uroku i wdzięku. Specjalistką od fiołków nie jestem i nie wąchałam ich wiele,ale ten jest na razie najładniejszy. No i najcięższy.

Potem, po jakiś 2-3 godzinach zapach się uspokaja. Dalej czuć fiołki z ciemnymi listkami, tyle,że delikatniejsze. Cedr dodaje smaczku i w końcu bardziej go czuć.

Opakowanie- piękny lutensowy dzwoniec, lub kanciasty flakon z serii eksportowej. W żadnym wydaniu chyba niedostępny w Polsce.

Trwałość- dobra

Gdzie pasuje- na wiosnę , lato i jesień. Na zimę chyba będzie jednak za lekki.

Komu pasuje- zapach raczej damski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz